sobota, 17 maja 2014

Rozdział 1


Leyla

Może nie powinnam siedzieć na moście po północy, ubezpieczona tylko w gaz pieprzowy. Sama przecież narażałam się na niebezpieczeństwo. A może po prostu to ludzie nie powinni okradać, zabijać i krzywdzić innych po zmroku. Albo robić to kiedykolwiek. Może nie powinnam też brać kolejnej kapsułki jakiś czas temu, mimo, że sprawiały, że chwilowo czułam się świetnie. A może po prostu to ludzie powinni przestać nie sprzedawać go takim gówniarzom jak ja, którzy nawet nie są jeszcze pełnoletni. A może po prostu powinnam się zamknąć i skupić na widoku, jaki roztaczał się wokół mnie? Tak, to chyba najlepsze rozwiązanie. Westchnęłam cicho, zdając sobie sprawę z monotonii, która rządziła moim życiem. Dzień w dzień robiłam to samo. Wstawałam, myłam się, jadłam śniadanie, myłam zęby i szłam do szkoły. Siedziałam tam jakieś siedem godzin i wracałam do domu, by kolejne dwie spędzić na nauce. Od czasu do czasu spotykałam się z którąś z koleżanek, albo szłam na imprezę. Najczęściej jednak, siedziałam w domu z nosem w książce, czytając kolejną historię miłosną, by później użalać się nad tym, jakie bohaterka ma szczęście, spotykając chłopaka idealnego. Jedynym wybawieniem była Alyson, która od kiedy spotyka się z Brandonem, nie ma dla mnie zbyt dużo czasu. A gdy już się spotykałyśmy, w kółko opowiadała o tym jaki jej chłopak jest cudowny. Ale nie dziwiłam jej się. Znalazła swoją drugą połówkę. Przynajmniej ona tak sądziła. Moim zdaniem to zwykły dupek, który myśli, że może mieć każdą. Dużo takich na tym świecie. Zastanawiałam się czy i na mnie czeka gdzieś rycerz w lśniącej zbroi, na białym rumaku, który zaakceptuję mnie taką, jaka jestem. Zaśmiałam się pod nosem ze swojej głupoty. Rycerz w lśniącej zbroi. Też mi coś. Pewnie koń mu uciekł, dlatego czekam tak długo. Ponownie wybuchnęłam śmiechem i podniosłam się z ziemi, otrzepując spodnie. Najwyraźniej mój ideał jest albo martwy, albo fikcyjny. Albo jedno i drugie. Spojrzałam na zegarek. 1:13. Czas wracać do domu.
Przewiesiłam torbę przez ramię i ruszyłam w kierunku ulicy, na której mieszkałam. Powłócząc nogami, zastanawiałam się, co muszę jeszcze zrobić przed powrotem cioci. Byłam tak pochłonięta myślami, że nawet nie zauważyłam, kiedy skręciłam w złą stronę. Niepewnie rozejrzałam się wokół i już chciałam zawrócić gdy usłyszałam jakiś hałas. Gwałtownie obróciłam się w tamtą stronę, jednak było za ciemno, bym mogła coś zauważyć.
To tylko szczur. To na pewno tylko obleśny szczur. Spokojnie.Próbowałam się uspokoić, jednak moje serce biło tak głośno, że zapewne było je słychać dwie przecznice dalej. Szybko ruszyłam w stronę, z której przyszłam. Wykonałam kilka kroków, kiedy ponownie usłyszałam szmer. Odwróciłam się i tym razem zobaczyłam sprawcę tego hałasu.
Naprzeciwko mnie stał wysoki chłopak, prawdopodobnie kilka lat starszy ode mnie.
- Zgubiłaś się kotku? - Skąd on się tam wziął?
Przełknęłam ślinę, czując, że panika ogarnia mnie coraz bardziej. Takie spotkania nigdy nie kończą się dobrze.
- Mamusia nie nauczyła, żeby nie wychodzić z domu gdy jest ciemno? Szczególnie w tych okolicach?
Zachciało ci się spacerków w środku nocy. Brawo, po prostu powinnaś dostać nobla w dziedzinie głupoty.
Brunet podszedł trochę bliżej. Mimo to, odległość między nami zmniejszyła się diametralnie. Poczułam zapach alkoholu, papierosów i potu, który zdecydowanie mi się nie spodobał.
- Głucha jesteś czy mówić nie umiesz? - zapytał z szyderczym uśmiechem, a ja nie widząc innego wyjścia zaczęłam się powoli cofać.
- Nawet nie prób... - urwał w połowie, bo zrobiłam coś, co normalnie zrobiłby zapewne każdy w tej sytuacji. Zaczęłam uciekać. Biegłam najszybciej jak mogłam, ale niewiele to dało. Chłopak był tuż za mną, a brak kondycji szybko dał o sobie znać. Próbowałam wygrzebać z torby gaz pieprzowy, który zawsze ze sobą nosiłam na wszelki wypadek. Na przykład taki jak teraz. Już prawie go miałam, gdy nagle brunet złapał mnie za ramię i jednym ruchem przytwierdził do zimnej i brudnej ściany. Niekontrolowanie jęknęłam, czując ból w kręgosłupie.
- Nie zgrywaj takiej niedostępnej. Wszystkie jesteście takie same. - oblizał wargi - W środku aż się prosisz, żeby porządnie przerżnąć twój tyłek.
- Puść mnie - zaczęłam się szarpać, co spowodowało, że brunet tylko wzmocnił uścisk - Zostaw mnie!
- Najpierw się zabawimy - jego ręka powędrowała na moje pośladki.
Bałam się, cholernie się bałam. Próbowałam coś zrobić, ale chłopak był silniejszy. Jego usta przyssały się do mojej szyi, zjeżdżając na dekolt, podczas gdy drugą dłonią niezdarnie próbował rozpiąć guziki bluzki. W końcu zdenerwowany szarpnął, rozrywając ją. Wykorzystując jego chwilę nie uwagi , zebrałam w sobie jak najwięcej siły i kopnęłam go w kroczę. Brązowooki upadł, klnąc głośno a ja nie tracąc czasu zaczęłam biec. Łzy przysłaniały mi widoczność i zmęczenie zaczęło brać górę. Jednak słysząc groźby chłopaka wykrzykiwane w moją stronę, bardziej przyśpieszyłam, powtarzając sobie w myślach, że niedługo będę bezpieczna. Muszę tylko wyjść z tej dzielnicy. Problem był taki, że nie wiedziałam gdzie jestem, a mój napastnik był coraz bliżej.
- Pomocy! - krzyknęłam jak najgłośniej umiałam - Pomocy!
Nagle, jakimś cudem udało znaleźć mi się wyjście z tych ciemnych uliczek, ale w pobliżu wciąż nie było żywej duszy. Jeszcze trochę, powtarzałam te słowa jak mantrę. Dasz radę. W pewnym momencie złamał mi się obcas. Chyba tylko ja mogę mieć takiego pecha w życiu
Szybko zrzuciłam but i już chciałam to samo zrobić z drugim, gdy poczułam mocne szarpnięcie za włosy. Upadłam na ziemię, zanosząc się płaczem.
- Zostaw mnie! Pomocy! Błagam niech ktoś mi pomoże!
- Zamknij się głupia suko - podniósł mnie, po czym uderzył w policzek. Moja głowa poleciała na bok, a z ust wydobył się jęk. - Chciałem byś miły i darować ci życie, ale mnie zdenerwowałaś. A mnie - szepnął mi wprost do ucha - się nie denerwuję. Teraz, gdy skończę po prostu cię zabiję. - zaśmiał się
Wpatrywałam się w niego przerażona, nie wiedząc co robić.
- Jakoś mi się nie wydaję. - nagle usłyszeliśmy męski głos zza pleców szatyna.
-Słuchaj koleś, jak chcesz sobie po.. - koleś odwrócił się i zamilkł w połowie zdania.
Spojrzałam w tamtą stronę, jednak nie czułam ulgi. Zauważyłam tylko, że chłopak był o połowę głowy wyższy od ciemnookiego, a w słabym świetle latarni dało się zauważyć jego nieliczne tatuaże. Swoim wyglądem mógł przerażać, jednak było w nim coś, co nie pozwalało mi odwrócić od niego wzroku. W myślach błagałam by mi pomógł.
- Co. Ty. Tu. Robisz. Travis - dłonie blondyna, który pojawił się znikąd, zwinęły się w pięści, a jego twarz wykrzywił grymas złości.
- No no. Co my tu mamy. Horan. Cóż za miłe spotkanie. - przestałam gapić się na chłopaka, gdy uścisk na moich włosach zelżał.
W głowie szacowałam jakie mam szanse na ucieczkę. Czy jeśli zacznę uciekać, znowu będzie mnie za mną biegł czy może skupi swoją uwagę na nieznajomym?
- Serio, Turner? Żadna laska nie chce ci dać, więc wróciłeś do gwałtów? - zaśmiał się, spoglądając na mnie. I mimo, że to nie był odpowiedni moment, pomyślałam, że ma najpiękniejsze oczy jakie do tej pory widziałam.
- Szukam dziewczyny, która będzie podobna do Olivii. - uśmiechnął się zadziornie - Oh żebyś ją słyszał... Najpierw mnie błagała, a później krzyczała, że zaraz po nią będziesz. Było mi tak do..
Travis nie zdążył dokończyć bo blondyn rzucił się na niego, tym samym powodując, że chłopak mnie puścił. Zatoczyłam się do tyłu, widząc jak tamci nawzajem zadają sobie ciosy. Stałam jak sparaliżowana, nie wiedząc czy wzywać jakąś pomoc czy uciekać. Jaką pomoc idiotko?! Jeden z nich chciał cię zgwałcić! Do tego jest środek nocy!
Wybrałam drugą opcję. Nie zważając na bijących się chłopaków, podniosłam gaz pieprzowy, który musiał mi wcześniej wypaść i czarną, skórzaną kurtkę by nie wracać praktycznie naga. Wolałam nie ryzykować i zostawać dłużej by szukać mojej torebki. Wycierając łzy pobiegłam przed siebie, modląc się o szybki powrót do domu. Piętnaście minut później miałam zamiar skręcić na ulicę, przy której stał mój dom, gdy poczułam uścisk na ramieniu. Przerażona, zaczęłam krzyczeć i nie kontrolując tego co robię, odwróciłam się i nie patrząc kto to, psiknęłam mu gazem prosto w oczy. Może to nie było mądre, ale wciąż byłam w szoku. Usłyszałam jeszcze tylko głośny krzyk i przekleństwa, ale byłam zbyt przerażona by zrobić coś innego, więc znowu zaczęłam uciekać.
~*~
Siedziałam skulona na łóżku, myśląc tylko o tym, że nie mogę zasnąć. Wolałam czuwać do rana, bo nie byłam pewna, czy jestem już bezpieczna. Co jakiś czas moim ciałem wstrząsał szloch, na myśl o tym, co mogło się stać, gdyby nie pojawił się tamten blondyn. Nie dość, ze zawdzięczałam mu życie to jeszcze ukradłam mu kurtkę. Zapewne teraz myśli, że uratował jakąś złodziejkę. Mimo, że próbowałam wszystkiego, moje myśli błądziły wokół sytuacji sprzed kilku godzin. Jednak około czwartej nad ranem sen wziął górę i odpłynęłam w krainę Morfeusza.
~*~
A więc zaczynam moje opowiadanie od nowa. Początek został trochę zmieniony, jednak później zmian będzie więcej. Mam nadzieję, że nikt nie jest zły, że zaczynam od początku. x